Rozdział XVIII
"Zagubieni"
-Na prawdę tak powiedział!- zapewniałam Kingę, której się zwierzałam.
-Pogodzicie się, zobaczysz.- pocieszała mnie.
-No wiem...dzięki za rozmowę. Pójdę już spać.
-Dobranoc.- powiedziała i przytuliła mnie
Po godzinnej rozmowie z siostrą wróciłam do swojego pokoju. Od ponad dwóch lat nic się w nim nie zmieniło. Beżowe ściany były obklejone plakatami z końmi oraz rockowymi zespołami. Łożko z białego drewna, niechlujnie nakryte kocem stało przy ścianie, a obok niego znajdowała się komoda. Na biurku oprócz figurki fryza, stała biała lampka. Podeszłam do szafki, wyjęłam z niej piżamię i udałam się do łazienki
Kamil zarzucał mnie sms'ami. Starałam się je ignorować, ale o trzeciej w nocy mógłby dać mi spokój. Odpisałam mu wiadomością o treści "Pogadamy jutro. Sory, ale chce spać. Spotkajmy się o 13 w siodlarni ;)". Wyciszyłam telefon, podłączyłam do ładowarki, odłożyłam na parapet i okryłam się kołdrą po same uszy.
***
Rozciągnęłam się na łóżku i teoretycznie jeszcze śpiąc spojrzałam na zegarek, który wisiałam na przeciwko.
-Co?!- krzyknęłam.
Zerwałam się spod pościeli i pobiegłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się, a włosy zostawiłam rozpuszczone. Zbiegłam do salonu i wyjrzałam przez okno, żeby upewnić się, że Kamila jeszcze nie ma. Nie zauważyłam go, więc szybko zrobiłam sobie tosty. Po śniadaniu wyprowadziłam swoje konie na padok. Od kąd byłam pokłócona z tatą, sama musiałam wszytsko robić z Adriatykiem i Smokiem. Ojciec je tylko karmił.
Zajrzałam do siodlarni, ale chłopaka nadal nie było. Poszłam do Areo. Stała ona na swoim padoku za stajnią. Tata zgodził się na zostawienie jej na ranczu. Wrzuciłam sarnie marchewkę i wstawiłam jej wiaderko ze świeżą wodą, a ona wdzięcznie podeszła do mnie i schyliła głowę w dół. Po raz trzeci weszłam do siodlarni i w końcu zobaczyłam tam Kamila. Spytałam go obojętnie czy długo czekał.
-Nie. Dopiero przyszedłem. Przepraszam. Przepraszam, że zaufałem tej suce, a nie tobie.- powiedział pewny siebie.
-A teraz się pogodzimy i będzie "happy endzik"- zażartowałam, żeby rozluźnić atmosferę.
Chłopak podszedł do mnie, wziął za ręcę i delikatnie pocałował w policzek.
-No to może, żeby zakończyć kłótnię całkiem pojedziemy w teren?- zaproponował pokazując swoje białe ząbki.
-Jasnę.- odpowiedziałam bez wahania i już po chwili rozeszliśmy się do swoich koni.
Założyłam Smoczkowi jego zielony zestaw i sama ubrałam sweterek w takim kolorze. Stałam z Rudym przed stajnią i czekałam na Kamila. Po paru sekundach chłopak razem ze swoją haflingerką wyszli z boksu.
-Jak ona dostojnie wygląda. Ten róż dodaje i jej i tobie kobiecości.- zaśmiałam się.
-Mama uparła się na ten kolor i nie miałem nic do powiedzenia.
-Jasne.- odpowiedziałam sarkastycznie.- Wsiadajmy bo o 15 muszę je nakarmić..
-Dobra, ale pozwolisz, że dziś ja prowadzę teren.
Przytaknęłam i ruszyliśmy. Jak zawsze jechaliśmy kłusem wzdłuż czekalody, ale kiedy standardowo powinniśmy skręcić w prawo, Kamil pojechał w lewo.
-Nie pomyliły ci się kierunki?- spytałam.
-Ja prowadzę, tak?- odpowiedział pytaniem
Nic więcej nie powiedziałam, bo wiedziałam, że i tak nie wygram. Wyjechaliśmy na łąkę pełną dzikich bzów. Kamil wydał rozkaz o zagalopowaniu. Jeździliśmy po niej długi czas.
-Ścigamy się?- zaproponował chłopak.
-Jasne!- entuzjastycznie odpowiedziałam.- Do końca tej drogi. Start!- krzyknęłam i ruszyliśmy.
Na początku prowadzenie obejmowała kobyłka, ale po pewnym czasie to Smok prowadził. Jadąc po leśnej ścieżce wiele razy skręcaliśmy. W pewnym momencie przeszłam do kłusa.
-Poddajesz się?- spytał.
-Nie, ale zauważ, że jeździmy po tym lesie już godzinę, a ścieżka sie nie kończy. Skręcaliśmy w różne kierunki i nie wiem jak ty, ale ja nie wiem jak wrócić.- powiedziałam zmartwiona.
-Masz rację.- przytaknął klepiąc spoconą szyję Honey.- Może wróćmy sie...powinny zostać ślady.
-Prawie jak "Jaś i Małgosia"- zaczęłam się śmiać i ruszyłam stępem.
Wędrowaliśmy po lesie dwie godziny. Nie było ciemno, ale słońce nie świeciło.
-Kamil słuchaj ewidentnie się zgubiliśmy. Co robimy?- zaczęłam sie niepokoić.
-Nie wiem...idźmy jeszcze, może zaraz jest wyjście.
Była godzina 19, a my nadal krążyliśmy po obcej nam stronie lasu. Wyjęłam telefon i zaczęłam wykręcać numer.
-Co robisz?
-Dzwonię do taty. Jest na mnie zły, ale chyba jak powiem, że się zgubiliśmy to będzie nas szukał.
Wystukałam numer do końca i przyłożyłam słuchawkę do ucha. Tata odebrał i zaczął na mnie krzyczeć. Wytłumaczyłam mu całą sytuację,a on kazał nam stać w miejscu i czekać.
-Rozsiądłajmy je i przywiążmy do drzew. Tata zaraz wyjedzie.- oznajmiłam po zakończeniu rozmowy z ojcem.
Kamil tak samo jak ja zsiadł ze swojego rumaka, zdjął mu z grzbietu siodło i przywiązał do drzewa, tak żeby miał dostęp do trawy. Siedzieliśmy na swoich kurtkach, ale był wieczór, więc powietrze robiło się coraz chłodniejsze. Od czasu do czasu przechodziły mnie dreszcze.
-Zimno ci?- zapytał chłopak.
-Nie.- skłamał
Kamil zdjął swój sweter i zarzucił mi go na plecy, po czym zerwał się i pobiegł do lasu.
-Gdzie idziesz?!- krzyknęłam.
-Daj mi chwilę.
Po pięciu minutach piętnastolatek wrócił ze stosem suchych patyków. Rzucił je na piasek i pocierając kamieniem o kamień wywołał ogień.
-Skąd ty masz kamienie krzemowe?- zdziwiłam się.
-Zawsze mam przy sobie takie dwa na wszelki wypadek.
-To dziwne, ale jak widać przydatne.
Podeszłam do chłopaka i usiadłam obok niego. Położyłam głowę na jego ramieniu i wtuliłam się w jego szyję. Siedzieliśmy tak i rozmawialiśmy o swoich szkołach do póki nie przyjechał po nas tata.Konie przywiązaliśmy do samochodu, a my wsiedliśmy do środka. Ojciec jechał bardzo powoli, więc Honey i Smok mogli spokojnie stępować.
------------------------------------
Musiałam ich pogodzić :D z przyczyn prywatnych (Tak Zosia z tych :3) Jeżeli podoba Wam się to proszę komentujcie i obserwujcie :D zapraszam do czytania opisów bohaterów ;) /Ruda